waldburg waldburg
945
BLOG

Pan Julek ze Lwowa

waldburg waldburg Rozmaitości Obserwuj notkę 25

 

Pana Julka spotkałem po raz pierwszy na weselu. Szczupły, niewysoki, mimo siwizny, która okalała mu czoło, był nad wyraz bystry i zręczny. Przypominał wiewiórkę. Miał już po sześćdziesiątce, ale wszędzie było go pełno, jak gdyby panów Julków było co najmniej kilku. Biegał z kamerą i statywami, ustawiał oświetlenie, filmował weselników, wskakiwał na stół i zeskakiwał na ziemię, wtrącał się do rozmów i opowiadał pieprzne dowcipy. Później dowiedziałem się, że we Lwowie miał opinię Casanovy. Nie wyglądał na kogoś, kto narzeka na brak zainteresowania wśród pań. Pracował jako operator w studio telewizyjnym na Wysokim Zamku i był na etapie przejścia na emeryturę.  Po polsku mówił ze śpiewnym akcentem Lwowiaków, który przywoływał dawno nie słyszane echa z dzieciństwa. Znał szlagiery z przedwojennych komedii filmowych, umiał je śpiewać zawieszając głos i doprowadzając słuchaczy do śmiechu. Kręcił film na zamówienie rodziców panny młodej. Był jego reżyserem, mistrzem ceremonii i zapiewajłą. Poznał nas Oleh, u którego rodziców zatrzymywałem się będąc przejazdem we Lwowie. Pan Julek nalegał, żebym go odwiedził. Kiedy wybrałem się do niego pod wieczór następnego dnia, był na małym gazie. Ale nie wziął mi za złe, że wymawiałem się od przyjęcia poczęstunku ze względu na samochód.

Przyjął mnie uroczyście. Miał na sobie ciemny garnitur z muszką. Starokawalerskie mieszkanie świeciło czystością, książki na półkach były odkurzone, kuchnia, która graniczyła z ciemnią fotograficzną, była wysprzątana, a na małym stoliczku z czarnym blatem stała butelka wódki z zakąskami. Miał nadzieję, że dołączy do nas jego wielka miłość Maryna, ale o coś się posprzeczali.

- Żałuj, że jej nie zobaczysz. Fajna z niej dziewucha z fenomenalną klatką piersiową - westchnął. Była dużo od niego młodsza, miała około trzydziestki. Parę lat wcześniej był jej sąsiadem w tym samym bloku. On mieszkał na trzecim piętrze, a ona z mężem alkoholikiem na dziewiątym. Z tonacji głosu, w jakiej opowiedział mi tę historię, wyłowiłem coś w rodzaju szacunku dla byłego męża swojej kochanki, mimo że ten pożyczał od niego pieniądze na wódkę, których nie zwracał. 

- Gdyby nie on, to pewnie nigdy nie poznałbym Maryny - powiedział w zamyśleniu.

Mąż Maryny umarł. Parę dni później zjechała windą na trzecie piętro, żeby oddać dług. Pan Julek wzbraniał się, nie chciał przyjmować pieniędzy, na co z kolei nie chciała zgodzić się ona. Wypełniała ostatnią wolę nieboszczyka wypowiedzianą na łożu śmierci. Zagroził jej, że jeśli nie zwróci pieniędzy panu Julkowi za wódkę, to będzie ją prześladował z zaświatów

Pan Julek urodził się w Orłach pod Przemyślem. Przejeżdżałem tamtędy parę razy w drodze do przejścia granicznego w Medyce. Z tego, co zdołałem zapamiętać, stał tam (i pewnie nadal stoi) nietypowy kościół ze strzelistym dachem, który w zamierzeniu architekta przypominać ma orle skrzydła. Dziadek pana Julka pochodził z innych okolic. Jeszcze przed pierwszą wojną światową wyjechał za ocean, gdzie dorobił się majątku. Wrócił w latach dwudziestych i osiedlił się w Orłach. Był tam jedynym Ukraińcem i najbogatszym gospodarzem. Wieś była polska, ale wszyscy chcieli wydawać swoje córki i synów za dzieci „Hamerykanina”. Większość wujków i ciotek pana Julka zawarła małżeństwa z Polakami, co okazało się problemem w czasie niemieckiej okupacji. W okolicy uaktywnił się oddział NSZ. Rodziców pana Julka w porę ostrzeżono i uciekli do lasu, jego natomiast ukrył w domu mąż ciotki, któremu było Władysław.

Partyzanci wiedzieli, gdzie szukać Ukraińców i złożyli wizytę wujowi Władysławowi. Znaleźli tam pana Julka, który był wtedy małym chłopcem i zanosiło się na to, że wypadnie mu odegrać rolę kozła ofiarnego. Na szczęście wuj zachował zimną krew. Wyciągnął ukryte za ramą świętego obrazu świadectwo chrztu swojego syna, którego nie było w domu, wystawione w kościele rzymskokatolickim.

Pan Julek wyjaśnił mi, że jego ciotka i żona wuja Władysława, która była Ukrainką, znana była z kaprysów. Podała swojego syna do chrztu w kościele rzymskokatolickim na przekór panującym w tamtych okolicach obyczajom.

A było tam tak, że męskich potomków z małżeństw mieszanych chrzciło się w obrządku grekokatolickim, a córki w rzymskokatolickim. Dziwny pomysł ciotki pana Julka oraz przytomność umysłu wuja Władysława uratowały mu życie.

Między nim i wujem wytworzył się później związek emocjonalny typowy dla ojca i syna. Opowiadał mi o nim jak o kimś świętym. Po wojnie wuj z ciotką i dziećmi przenieśli się do Wrocławia. Pan Julek odwiedzał ich tam systematycznie, dopóki wuj Władysław nie umarł na alzheimera. Jemu zawdzięczał swoją znakomitą znajomość polskiego.

Pochwaliłem go po raz któryś w rozmowie za polszczyznę. Uśmiechnął się. - Wiem, Polacy zawsze dziwią się mojej znajmości polskiego. Pytają, czy jestem Polakiem.

- I co im pan odpowiada?

Znów się uśmiechnął.

- A co mam odpowiadać? Mówię, że jestem pan Julek ze Lwowa.

waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości