Nie liczyłem, że zrobię zdjęcie. Spowite zimną mgłą miasto było zdecydowanie niefotogeniczne. Ale nagle coś zabłysło. Z bardzo odległych, nieosiągalnych dla oka wysokości wyjrzało nieco słońca. Zrobiło się jakby cieplej. Miałem nawet wrażenie, że ogrzało górne okna wieżowca przy Potsdamer Platz.
W tej samej chwili usłyszałem nieśpieszny stukot kopyt. Ostatni raz słyszałem takie odgłosy jeszcze w dzieciństwie i w tym miejscu wydały mi się surrealne. Nie z tego świata. Odwróciłem się. Zobaczyłem dorożkę zaprzężona w dwa senne konie. Na koźle siedziała kobieta. Za nią sunęły powoli dwa albo trzy samochody. Turecki kierowca jadącego tuż za nią BMW manifestował swoje niezadowolenie. W zawziętości, z jaką trąbił klaksonem, pobrzmiewał ton pogróżki
Konie nawykłe do takich intermezz nie zwracały na niego uwagi. Ich kopyta stukały w niezmienionym tempie. Kobieta nawet się nie obejrzała. Przez chwilę była dla mnie wcieleniem legendy o Dzikim Zachodzie.
Była suwerenna.